Uznałem, że to wymarzona wyprawa dla naszej testowej Skody, a dla nas wspaniała szansa na rozeznanie terenu pod dłuższą podróż. Poranne pakowanie nie zajęło wiele czasu, bo lista była krótka: dwa rowery – są, lodówka z napojami na pokładzie – jest, dwa śpiwory i dwie karimaty – są, żona – jest. Cel wycieczki: znaleźć cichy zakątek w Rudawskim Parku Krajobrazowym, wsiąść na rowery i ruszyć dalej w góry.
Z Łodzi do Wrocławia nową trasą S8 podróżuje się szybko, łatwo i przyjemnie. Samochód spokojnie daje radę – 150 KM pod maską bez problemu radzi sobie z rowerami na dachu, chociaż spalanie nieco przez nie wzrasta. Z Wrocławia kierunek na Karpacz, a po drodze zwiedzamy jeszcze zamek Bolków.
Zamek, zbudowany przez księcia legnickiego Bolesława II Łysego, służył Piastom do 1392 r., gdy to z okolicznymi ziemiami przeszedł pod panowanie czeskie. Po wielu perypetiach trafił w ręce zakonu cystersów, a później pod panowanie Prus. Od tego czasu znaczenie zamku malało. Opuszczony, z czasem stawał się ruiną, choć regularnie podejmowane są próby jego rekonstrukcji i odbudowy. W okolicy jest zresztą kilkadziesiąt większych i mniejszych zamków, spośród których najbardziej znane to: Książ, zamek Czocha, Grodziec, Boczów czy Chojnik. Warto zwiedzić tamten region!
Średniowieczne fortyfikacje nie uwzględniają jednak rodzinnego auta z rowerami na dachu. Twierdza ma bronić przed dostaniem się do środka i robi to skutecznie, dlatego zdjęć auta z zamkiem w tle nie udało się zrobić.
Za główną bazę wypadową obieramy małą wioskę w samym środku Kotliny Strużnickiej – Strużnicę. Kiedyś była to duża i bogata wieś, dziś najmniejsza miejscowość w gminie. W miesiącach letnich w Strużnicy mieści się baza ZHP – Harcerska Polana. Tam zostawiamy auto i jedziemy rowerami w góry.
Trasy przepiękne – drogi, którymi jeździmy, to głównie trakty dla drwali. Po drodze spotykamy, obok nowoczesnych maszyn do wyrębu, pracujące w tych lasach konie. Po drodze warto obejrzeć Starościńskie Skały, Świnią Górę czy Diabelskie Skały z Diabelskim Kościołem, gdzie – jak głosi legenda – odbywały się tajne nabożeństwa.
Dobrze, że rowery są przystosowane do takich wypraw – miejskim bicyklom nie daję tu żadnych szans. Ostre podjazdy po górskich szlakach, strumienie i jeszcze bardziej mordercze zjazdy to żywioł skodowskich „górali”. Wysiłek nagradzają widoki na góry, doliny i na Śnieżkę.
Po południu czas na zwiedzanie. Żądnym gwaru, smażonych serków, niezliczonych barów i tłumu turystów, korków i kolejek polecam tradycyjnie Karpacz – „ogonek” do wyciągu na Śnieżkę dłuższy od samego wyciągu. Zwiedzamy świątynię Wang i uciekamy. Po kilku godzinach zabawy na rowerach marzymy już tylko o ciszy i spokoju.
Kompletnym przeciwieństwem Karpacza są Kowary. Sześć kilometrów od Karpacza ukryte jest miasteczko, które w sobotnie popołudnie w środku lata zdaje się drzemać w cieniu otaczających je gór. Mam wrażenie, że jesteśmy jedynymi turystami w tej miejscowości. Deptak leniwie wije się wśród starych kamieniczek, kilkoro miejscowych przygląda się nam z zaciekawieniem - to chyba my, turyści, jesteśmy tu atrakcją. Idealne miasteczko na jedno leniwe popołudnie, chociaż kiepsko przygotowane na przyjęcie przyjezdnych – na pizzę trzeba czekać pół godziny (w lokalu!). Na pewno jednak tu wrócę zwiedzić miejscowe sztolnie.
Weekend szybko mija i trzeba wracać do domu. Jazda rowerami po górach to jednak jest wysiłek, więc droga powrotna na spokojnie, bez pośpiechu. Szybkie podliczenie wypadu: paliwo – jakieś 125 zł. 730 km za taką cenę to chyba całkiem nieźle – na PB wyszłoby z 280 zł. Rowery na dachu podniosły cenę eskapady, ale było warto. Względem benzyny i tak oszczędziliśmy mnóstwo pieniędzy.
Kosztów noclegu i wyżywienia celowo nie podaję – każdy może znaleźć tu coś dla siebie: kwatery od 20 zł lub pałacyki za kilkaset zł, wedle uznania i grubości portfela. Podobnie z jedzeniem – można wybierać, co kto lubi. Widoki i wrażenia w każdym razie bezcenne. Wspaniały sposób na regenerację sił przed kolejnym tygodniem w pracy. Każdemu polecam.
wczytywanie wyników...